wtorek, 29 maja 2012

.

Jaram się świeżą pościelą przezornie zmienioną rano, twardą od prasowania i pachnącą, którą mogę ukopać i wdychać kiedy zwijam się pod kołdrą zmęczona tak, że nie pamiętam o czym miałam myśleć, a w głowie nici. Jaram się zwykłą ciepłą bułką ze świeżym masłem posypaną solą, bo nic nie smakuje tak cudownie, kiedy głód przyklei żołądek do kręgosłupa. Jaram się kawą, której piję za dużo i za każdym razem ze zdziwieniem odkrywam, że im ciekawsza przy niej rozmowa tym szybciej stygnie i znika. Jaram się zawartością skrzynki na listy, jeśli tylko jest do mnie i nie przyszła z banku. Jaram się miękkością skóry, którą mimowolnie ugniatam czytając coś zafascynowana, zgarbiona jak quasimodo, z głową przechyloną w bok. Jaram się zapachem skrzypiec, których nie widziałam od tygodnia, czasem tak bardzo, że absurdalnie się wzruszam patrząc na ich idealny kształt i próbuję przytulić do twarzy zimne rezonansowe pudło i lepkie struny. Żadna inna materia nie wchłonęła tyle moich łez i żadnej nie darzyłam jeszcze tak bezgraniczną miłością. Czasem tylko chłód spodniej płyty pomagał rozpalonemu czołu wrócić do żywych i ćwiczyć dalej, aż popękały palce.
Spłonęłabym jak tajga latem, gdybym tylko mogła cię dotknąć, ale nie istniejesz.




chciałbym cię spotkać gdziekolwiek byle gdzie indziej




Poszłabym do zoo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz