Wracasz do domu po 4 i bijesz szafkami i tłuczonym szkłem, podczas gdy ja obracam się z boku na bok od kilku godzin w obcym łóżku. Mruczę i mam ochotę krzyknąć 'GŁOŚNIEJ', ale głos spod poduszki obok szepcze 'cicho.'. Dobrze, będę cicho. Zasnę nad ranem, choć poprzedniej nocy walczyłam z charkotem spiczastego nosa na wyciągniętej spod mojej głowy mojej własnej poduszce.
Inny epizod: polska walcząca w osobie jednej, JA, przez tak rzadkie przecież łzy przeklinam w stronę obcego pana burzącego chybotliwy poranny spokój czarnej kawy w brzydkim kubku drugi raz w ciągu tygodnia. Sprawą, która przerasta dojrzałego ponoć właściciela biura nieruchomości. Może w czerwcu też wyprowadzę się zostawiając następnym półroczne długi do zapłacenia pod groźbą zostania z niczym. Tak czy siak zostałam, albo gaz i prąd albo pieniądze na parówki.
Czytam dużo, nawet gdy nie chcę. Nie znaczy, że rozumiem. Próbuję. Nic nowego, samej siebie do końca też nie rozpoznaję. 'Wiem, jesteś silna, ale świętością jest dotyk.'
Jak facet, który zaczął od nawijki gorszej niż dzisiejsze ciasto mógł napisać zdanie, które od paru lat trzyma mnie w ryzach sensu istnienia? Czasem mam ochotę strzelić sobie pięścią w twarz, choć panicznie boję się agresji. Dzisiaj tego nie zrobię, od alkoholu urósł mi krater wielkości Wezuwiusza na porytym bliznami jak powybuchowe Pompeje policzku.
Jeszcze inny epizod: o siódmej biegnę na przystanek buchając z ust parą rozgrzanego jeszcze pościelą ciała, by na drugim skrzyżowaniu wysiąść. Do autobusu w drugą stronę. A plany takie wielkie.
Wszystko tylko słowa.
sobota, 27 października 2012
czwartek, 18 października 2012
Kolejny wieczór siedzę sama w nowych brzydkich czterech
ścianach. Kradziony Internet pozwoli mi wypluć wszystkie niechciane myśli, kim
będę wtedy?
A kim jesteś teraz, co? Jesteś zgarbiona, jak zawsze kiedy się martwisz i nie musisz udawać dumnej. Albo durnej. Przygryzasz wargi, to też już znasz. Jesteś sama, to było w pierwszym zdaniu. Ale dlaczego? Bo jest czwartek, a to jedna z niewielu zasad, które sama sobie postawiłaś; nie wolno wychodzić w czwartek, bo nie dotrzesz nigdzie w piątek i cały misterny plan w pizdu. Jesteś sama, bo dziewczyny nie chcą cię ze sobą. Tego nie wiesz, ale o pomyłce też nie ma mowy. Spaliłaś dziś papierosa, choć nie palisz. Zjadłaś pierogi, choć nie były smaczne.
A kim jesteś teraz, co? Jesteś zgarbiona, jak zawsze kiedy się martwisz i nie musisz udawać dumnej. Albo durnej. Przygryzasz wargi, to też już znasz. Jesteś sama, to było w pierwszym zdaniu. Ale dlaczego? Bo jest czwartek, a to jedna z niewielu zasad, które sama sobie postawiłaś; nie wolno wychodzić w czwartek, bo nie dotrzesz nigdzie w piątek i cały misterny plan w pizdu. Jesteś sama, bo dziewczyny nie chcą cię ze sobą. Tego nie wiesz, ale o pomyłce też nie ma mowy. Spaliłaś dziś papierosa, choć nie palisz. Zjadłaś pierogi, choć nie były smaczne.
No właśnie. Dlaczego robimy to czego nie chcemy, co nam nie
smakuje, nie pachnie, nie leży dobrze w dłoni? Bo jesteśmy ludźmi, ot co.
Dlatego kładę się spać umierająca przed dwudziestą trzecią a
na budzik o szóstej reaguję, jakbym dopiero położyła pysk na poduszce. Dlatego
jak zmywam urodę wieczorem pokazują się fioletowe obręcze pod oczami
przypominając, że to co siedzi w środku wylewa się na zewnątrz i nie tylko
przez symbole na monitorze. Dlatego co tydzień kupuję świeże gazety i próbuję
zrozumieć co mądrzy ludzie w nich piszą, choć efekt bywa różny. Dlatego, gdy tylko
odpalę Ognistego Lisa wkraczam w niekończący się korowód muzyki sączącej się
powoli żyłami, lub całkiem szybko zawracającej arterią by wedrzeć się siłą do
mózgu i pozostać tam na dwa cztery, cztery osiem lub siedem dwa. Albo na
zawsze.
Kim będę, gdy skończę robić to co robię? Nie wiem czy
skończę, a kiedyś chciałam. Dlatego właśnie czwartkowa noc nie wita mnie
zapachem stłoczonych w akademiku ludzi, dlatego zaraz pójdę do łóżka z
gramatyką. Może na zachętę otworzę butelkę wina leżącą w lodówce i czekającą na
rozmówcę. A trzeźwość uderzy mi do głowy i znów nie będę wiedzieć nic. Nawet o
gramatyce.
Moje cztery ściany, jak w głowie, przestrzeń ograniczona
realiami. Nie burzę nic, powoli przyzwyczajam się do myśli, że spokoju nie ma. Jest
dym z kadziła, który uspokaja. Migoczące światełka mikroświeczek walczą z
pomarańczowym gwałtem lampy zza okna.
W tym wszystkim ja, metr sześćdziesiąt w szpilkach i
kapeluszu, dym wchodzi w kołnierz białej koszuli, czemu tak lubię białe
koszule? Czemu biała kartka otwiera mi oczy, których białka wcale nie są już
takie białe? Białe były dziś chmury, chciałam pójść choćby na rzęsach na pola
Radojewa, położyć się na zimnej przecież glebie i krzyczeć do słońca, że
pięknie pali, pytać czy jest szczęśliwe i czy zdradzi mi kiedyś swoje sekrety.
W zamian dostałabym przeziębienie, rozbielone spojrzenie jak z plaży i… I
byłabym szczęśliwa. Nie zrobiłam tego. Dlatego teraz siedzę przed popękaną
obudową laptopa, którego nie zamieniłabym na złotego mercedesa i w myślach
karcę się ‘głupia idiotko, zrób coś z tym’.
Tylko, że siedzę sama. W czterech
ścianach. Znów. Chyba dobrze mi z tym dziś.
Subskrybuj:
Posty (Atom)