środa, 29 maja 2013

kac waga

Kac waga to ten moment kiedy po trzeciej paczce czipsów i siódmej kanapce czujesz taki ciężar, że nawet leżenie sprawia problem i nagle zdajesz sobie sprawę, że wcale nie byłeś głodny, a jesz, bo… no właśnie. Bo nuda, bo masz jedzenie, bo sesja wygląda zza drzwi wydziału. No a wiadomo, lepiej przytyć niż umieć.

Otóż powstałam, jak feniks z popiołów. Miałam nie pisać dopóki nie wydarzy się coś dobrego, ale nie wydarzyło się nic, co kazałoby mi usiąść z wrażenia, więc piszę znów. Najwyżej spróbuję wcisnąć tu jakieś neutralne pierdoły, żeby tylko nie narzekać i nie nienawidzić wszystkiego co mi się nie podoba. Następny tekst będzie o walce dobra ze złem. Żadne tam dylematy poznawcze; kawał dobrego gówna, jeśli tylko się do tego zbiorę. Zapraszam kiedyś tam.


Póki co wlepiam gały w różne rzeczy, które interesują mnie mało (studia) lub trochę więcej (pudelek). Psia pogoda trzyma mnie w domu, lecz wcale nie sprawia, że robię w nim więcej. Psie myśli trzymają mnie we własnej głowie, lecz okazuje się, że ich wytrysk nie jest ani łatwy, ani chyba potrzebny. Nie wiem skąd bierze się przekonanie, że trzeba się sobą dzielić. Otóż nie, nie trzeba. Czasami się chce, ja też, no przecież, bo niby co tu robię. Jednak przymusu nie ma, więc na pytanie ‘co u ciebie’ zamiast kłamstwa można szczerze odpowiedzieć ‘spierdalaj’. Pytającemu chyba bez różnicy, obie odpowiedzi mają często tę samą wartość.


Oczywiście ilość wypowiedzi, na które najbardziej stosowną odpowiedzią byłoby ‘spierdalaj’ rośnie z dnia na dzień, wraz z liczbą poznanych ludzi i chwil. Na jedną wartościową osobę przypadają trzy wymioty osobowości zamknięte w ludzkiej formie. Taka prośba: zanim się odezwiesz odpowiedz sobie na pytanie po co się odzywasz i co chcesz robić za 5 minut. Może rozmowa nie będzie konieczna. Wbrew pozorom myślenie po cichu bywa przyjemne i pożyteczne, milczenie nie musi być oznaką nieśmiałości, wycofania czy zarozumialstwa, a czasem nawet jednorazowy uśmiech załatwia sprawę i dzień aż do zaśnięcia. Być może dlatego w ciepłe dni rozdaję uśmiechy jak klapsy spodziewających się wszystkiego oprócz serdeczności Polakom i z niezmienną wyrozumiałością obserwuję wyrazy zaskoczenia na ich twarzach. 




niedziela, 17 marca 2013

ta cisza jak smoła



najpiękniejsze jest to czego nie wiem. to czego mogę się domyślać. również to co wiem, a czego nie rozumiem. wiem jak pracuje silnik turboodrzutowy, jednak nie rozjaśnia to mroku nad fizyką i tym w jaki sposób wiatr unosi startowe trzysta pięćdziesiąt tysięcy kilo jumbo jeta.


miarą samotności jest ilość tęsknot wędrujących od serca do głowy, jak zakażenie farbujące żyły na czarno, od dotyku tęsknota biegnie przez serce do głowy, by tam tkwić niewypowiedziana. niedomyślona, żeby nie psuć zabawy w depresję. a co jeśli dotyku nie było? jeśli jedynym świadomym kontaktem jest wzrok. świdrujący albo umiejętnie obojętny, gorący lub nieśmiały? wyobraźnia podpowiada tysiące schematów, które można by wykorzystać gdyby tylko opuścić ciepłą i wygodną muszlę samotności.


samowystarczalność jest swego rodzaju wygodnictwem. dobrowolnym odpuszczeniem trudności w pracy nad sobą i relacją. liczba rozwodów wzrasta wraz z roszczeniowością młodych. preferuję rozwiązania trudniejsze, jakie może wybraliby dziadkowie, gdybym tylko ich miała. tak jak rówieśnicy Rodziców w młodości zmuszeni byli raczej naprawiać swoje rzeczy niż organizować wystawki jak Niemcy, tak my teraz powinniśmy przestawić się z wiecznego 'chcę - muszę' na 'mogę - zrobię'. zaczynając od siebie. ja - pracuj nad sobą. proszę.


nawet mnie się czasem chce. wysiłkiem wszystkich mięśni pnę się pod górę własnych ułomności. do szczytu, którego nie widzę. upodlone myśli odbijam. wypełniam umysł dźwiękami, barwami, zapachem. oczyszczam się.





środa, 13 marca 2013

jak pachnie cukier


Życzono mi drwali, i faktycznie: maszeruje ich sporo zupełnie bez siekier, bez pił maszynowych nawet. Mężczyźni wszyscy myślą, że są drwalami odkąd zarosty wróciły do łask. Ale dopóki poprawia to ich świat, to nie mam nic przeciwko.


Gdzie leży granica między jeszcze chłopcem, a już mężczyzną? Ulubiony rok tylko starszy piłkarz okazuje się mieć dwójkę dzieci. Od kilku chwil nie jest już chłopcem, choć mężczyzną jest tylko z gatunku.
Co dziwnego w pociągu do samców starszych, opornych na głupotę i z doświadczeniem pod stopami? Nic dziwnego w pociągu do dżentelmenów z zakolami i żyłami na dłoniach, przecież wiem skąd się biorą. Tak jak męski piżmowy pot – z wysiłku i pracy. A rówieśnicy? Rówieśnicy nie mają zapachu, przykryci kołderką Lacoste, z pocałunkiem Hugo Bossa za uchem. Drodzy chłopcy, nie pachniecie fascynacją ani intymnością. Bezbłyskotliwie śmierdzicie lubrykantem i lateksem, który spowija nawet wasze telefony.

A dziewczęta? Nigdy nie kobiety – grasujące za królami na banknotach. Te dupy pachną przesytem, kobiety klasą. Te dupy, tak jak mokre psy śmierdzą gotowaną kurą, tak namaszczona klasa banknotowa  wydaje odór wilgotnych od balsamu do ciała niskojakościowych szmat. Sephora, Zara – luksus, myślą. Ekstrawagancja. Nie wszystkich stać. Te zaczepne suki cuchną zapaleniem przydatków spod przykrótkich zimą jakże modnych ramonesek.


Zainteresowanie ma swój zapach: intrygujący i przyjemny. Bliższe rozpoznanie ujawnia prawdę: są osoby, które mimo szczerych chęci naszego umysłu nie mogą być zaakceptowane przez nos. Subtelna gra aromatów, mijając feromony, sprawia, że odrzuca nas na każde wspomnienie dotyku, na każde skinienie nozdrzy.
Ale nie wszystko pachnie jednakowo. Męskie dłonie palacza pachną wyjątkowo. Ręce palącej kobiety – wulgarnie jak kabaretki. Przyjemne dźwięki pachną spokojem. Czysta woda – ukojeniem. Mroźne powietrze – energią.  Zmęczony po nocnej zmianie powita mroźne powietrze myślą o pościeli.


Lubię rozmowy pachnące karmelem. Żywiczny zapach dźwięków skrzypiec. Rozgrzane żelazko na bawełnie. Słońce. Powietrze nad jeziorem. Splecione dłonie. Skamieniałe serce i rozgrzana do bordo jaźń. Wszystko niezmiennie pachnie dobrze.

Źle pachną przesyt, nadmiar i bulgot słodkich słówek. Cuchną zazdrości i nieszczere słowa. W smrodzie gniją umysły kłamców.



Ale jak pachnie cukier? Nie ma zapachu, tak jak iluzja świeżości mojego pokolenia.





poniedziałek, 14 stycznia 2013

rzecz o drwalach


"Olbrzymi mężczyzna; miał bujną, czarną czuprynę i gęstą, długą, czarną brodę, ramiona i łydki nagie, z węzłami potężnych mięśni wyraźnie zarysowanymi pod skórą. Ubrany był w wełnianą bluzę sięgającą do kolan i wspierał się na ogromnym toporze."





Zastanów się: kiedy byłeś mały i chłonąłeś towarzystwo znajomych starszego rodzeństwa i rozmowy rodziców, ile procent z tego stanowił homoseksualizm? Ile mówiło się o gejach, ilu było gejów, o których ktokolwiek wiedział?
Gremium znajomych, w tym również homo, mówi wprost, że niegdyś tendencja ta była niewyraźna. Na oko 10% dla zainteresowanych. Co więc stało się teraz, gdy wokół mnie 85% to półpedały lub całkiem geje, kolejne 5% i tak wygląda jak baleriny, a pozostałe dobre 10% męskiej populacji jest już zajęta i toczy się o nie wśród samic walka, niczym o ogień dwa miliony lat temu czy prawo do ogólnego posiadania broni w dzisiejszej Ameryce. Wyraźnie widać antropologiczne zmiany, socjologowie powinni szaleć z radości obserwując dzisiejszy świat, ale.. To też geje. Albo metroseksualiści.


Fascynował mnie świętej pamięci Wujek, facet po sześćdziesiątce stojąc podnosił stopę nad głowę i pytał: 'umiesz tak?'. Fascynuje dalej niemłody już, choć wciąż taki sam wąsaty Ojciec, przeskakujący płot, ot tak. Obaj bracia, potrafiący zepsuć i naprawić wszystko, co tylko się poddawało ich zabiegom. Po latach doceniam to, że z wózka dla lalek zniknęły kółka, a na podwórku pojawił się gokart. Doceniam, że kręciliśmy kogel-mogel wiertarką, doceniam jak wiele razy powtarzali mi: jesteś Bieńkuńska, wymyśl jak sobie z tym poradzić. I radziłam sobie, ale nie o to chodzi. Naprawiłam sama łóżko, szuflady, składam meble i wykręcam żarówki. Zakładam prysznic, ogarniam wiertarki udarowe i umiem rąbać drewno. Rozkapciały komputer pewnie też bym złożyła, gdybym miała części i narzędzia. Samym młotkiem i jednym dziubdzikiem nie dam rady. Ale to też nie o to chodzi. Chodzi o to, że nawet moi rodzice wiedzą, że nie ma już kolegów, którzy by to zrobili dla mnie w zamian za obiad, czy pół litra. Dzwonię do taty z marketu budowlanego i rozmawiam o gwoździach, ścianach działowych i silnikach samochodów. A on wie, że na propozycję - poproś kolegę, żeby Ci naprawił - odpowiem: tato, n i e  m a już takich kolegów. Albo ja nie znam. A ci, których potencjalnie mogę znać już piją swoje pół litra. 


Gdzie więc podziali się drwale z siekierami, w koszulach w kratę? Na Discovery? Tam też już kroją drewno piłami spalinowymi. Siekiery odchodzą w niepamięć. Nadszedł czas ś l i c z n y c h mężczyzn. Wiecznych chłopców. A mężczyzna nie powinien, n i e  m o ż e  być śliczny.

Dlatego ciągnie mnie w stronę mężczyzn-niedźwiedzi, nie nazbyt kościstych i mocno obrośniętych. Coś jak tolkienowski Beorn. Człowiek-niedźwiedź, od lasu i drzew. I nie mówię o fascynacji zoofilskiej, czy marzeniu o plecach przeoranych pazurami do krwi. Nie, chodzi o prawdziwego mężczyznę. Sam będzie wiedział, że zepsute rzeczy się naprawia i sam będzie wiedział jak. Nie chodzi o cudotwórcę, choć właśnie to oglądałam mieszkając jeszcze z Tatą w domu. Nie chodzi o faceta, który szarpiąc kłaki z podbródka wyjmie z kieszeni koparkę Caterpillara i postawi w sekundę polską pół-willę z kolumnami. Raczej o mężczyznę, który zmieści w spodniach więcej niż Blackberry i Ipoda, bo własne kolana już ledwo udaje mu się przecisnąć przez wąskie nogawki.


Skąd wysyp fanpejczy o drwalach, brodaczach, wydziaranych motocyklistach i nagich torsach w towarzystwie traktorów? Bo lwia część damskiej populacji szuka testosteronu, nie tylko w sobie (tak, kobiece ciało też wytwarza ten hormon). I choć mężczyzn jest na świecie więcej, to testosteronu chyba coraz mniej. Dlatego połowa gości, do których się ot, tak,  uśmiechnę patrzy na mnie krzywo. Albo zaczyna przez telefon rozmowę o gabinetach kosmetycznych głosem wyższym niż mój.


A ja wyznaję kult zarostu i piżmowego potu. Wierzę w was, mężczyźni. Zapuszczajcie brody. A w razie co, to już mam swojego drwala. 
Od Lego.




środa, 12 grudnia 2012

wahadłowiec marki siku








Wyplątuję się z pościeli trawiąc zestaw sennych mar. Za chwile wypluje je pod strumień zimnej wody razem z niesmakiem z ust. Jak zawsze, pół marznąc a pół rozgrzana mam jeszcze ostatnie sekundy nietomności zanim wrzucę łeb pod szlaucha nad wanną. Kontempluję więc, jak rozgrzana skóra ubiła sobie kołdrę, jak śnieg cudownie pada za oknem (to akurat nie jak zawsze). Odliczam chwile do wyjazdu do domu, do spotkania z tatą i mamą. Z bratem i z kotem. Ze śniegiem z prawdziwego zdarzenia w ogrodzie.



Wszystko można wymyślić, tak napisałam parę dni temu. Uwierz, Jędrzeju, nie ma rzeczy, której nie można wymyślić. A sny to już lewel wyżej podświadomego wymyślania wszystkiego.
Wyobraź sobie, czytelniku, że śni ci się gwałt. Tak brutalny i podły, że nie możesz się obudzić. W końcu zrywasz się z płaczem i wiesz, że już nie zaśniesz. Parę dni później odważnie sprawdzasz w senniku cóż to znaczy. Że będę szczęśliwa? A idź pan w chuj, to też trzeba być bezczelnym żeby coś takiego wymyślić i w Internetach wywiesić.


Inaczej: ścieżka na kampus prowadzi po łuku. Wszyscy wiedzą lepiej i idą na szagę, po prostości. Oczywiście, można było pomyśleć wcześniej i wyznaczyć dróżkę inaczej. Oczywiście, w innych krajach już na to wpadli i wysiewają trawę na całym terenie, by potem po wydeptanych śladach sprawić ludziom wygodną i sprawną ścieżkę. Można było? Można. Bo wszystko można.


Chińczycy umieją wymyślić tańszą wersję wszystkiego. Amerykanie badania na każdy najbardziej absurdalny temat. Edison.. No dobra, Edison ukradł pomysł i opatentował, ale nieznany nikomu bliżej facet wymyślił to kiedyś i działa do dziś. Nobel wymyślił i ustanowił swoją nagrodę, a mój brat menu na jego galę. Bo można. Jeśli chcesz.




Myślenie jest jedną z tych niewielu czynności, którymi zajmuje się każdy. Nawet ci najtępsi (Word poprawił słowo na najtęższych, ok.). Nawet żul na kacu myśli o czymś, pewnie wymyśla sobie trasę z najmniejszą liczbą przesiadek i najdłuższym grzaniem siedzenia w ciepłym autobusie. Bo może.  Inżynierowie designerzy Boeinga wymyślili sobie Dreamlinera. Wcześniej pan Boeing wymyślił sobie, że będzie robił takie cholernie duże cacka z metalu żeby jeszcze latały, a co. Myśli są nieograniczone. 

Zaskakuje mnie każdy sen i każda myśl, choć wiem, że były tylko kwestią czasu. Nie wierzysz? Wymyśl sobie teraz owcę z futrem z trawy w kolorze letniego nieba. Wymyśl sobie Stalina z wielkim drewnianym dildem w ręce bijącego  nieszczęśliwie zakochane matki-gimbusiary w potylicę. Czego potrzebujesz to trochę wyobraźni, nawet jeśli nie wiesz jak wyglądał Stalin. Albo owce.




Obserwuję osoby, które narodowość określą kiedyś jako facebook. Rozwój cywilizacyjny równa się degrengolada. Tak jak w przypadku wyborów, tak w przypadku dostępu do Internetu powinno się przechodzić przez krótki teścik, maksimum  trzech pytań z elementarnej wiedzy o życiu, świecie, polityce. Jak ktoś kiedyś to wymyśli to będę dozgonnie wdzięczna i oddam rękę królewny ukrytą pewnie w serduszku tatusia. Tak jak byłabym wdzięczna za prywatny wahadłowiec marki siku.





Wtedy, jak powiedział Bronisław Wildstein: osiągniemy kurestwo harmonii.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

i got 99 problems and the bitch is one


Sen pierwszy
Jest styczeń, minus piętnaście. Zimny poranek, choć słońce świeci tak mocno jak potrafi tylko zimą. Na balkonie wysokiego piętra my, owinięci kocem nadzy i wilgotni. Palimy jedynego papierosa na pół. Dym miesza się z ciałami parującymi oddechem. Eddie Vedder śpiewa, że 'there's a big hard sun'. Potem już zawsze kojarzyć mi się będzie to z tobą. Patrzenie w słońce i Eddie.


Sen drugi
Pierwsze skrzypce, mikre ćwiartki wypożyczone ze szkoły. Mam je w domu, ekscytacja sięga orgazmu sześciolatki. Wyjmuję drżącymi łapkami smyczek i instrument, pachnie tak fascynująco, jak las w pudełku. Wtedy jeszcze z prostym kręgosłupem delikatnie przytulam las brodą, przykładam smyczek do strun i... JEBS, struna pękła. Do dziś przebiega mi po plecach dreszcz za każdym razem, gdy własne skrzypce wlepiam w szyję.


Literatura wymazuje wspomnienie o kobiecie, mówił Henry Miller. Czytaj więc dużo, choć pożyczone książki oddajesz niedotknięte. Czytaj mnie, czytaj oczy, czytaj ludzi. Na mojej twarzy nie widać nic, tak mówią. Oprócz makijażu, dodaję. I otwieram kolejną książkę.




Niektórzy uważają, że skoro nie gram już to powinnam sprzedać skrzypce. Wyobrażasz sobie sprzedać kogoś, kto całuje cię czule w to najcudowniejsze miejsce, gdzie szczęka spotyka się z szyją? Mógłbyś oddać komuś przyjaciela, który pasuje do obojczyka lepiej niż męskie zwilżone językiem wargi, za pieniądze? Nawet malinki zostawia podobne.






- Ty, powiedz mi, bo się znasz: jak mi schną usta strasznie to za mało wody pije czy co?
- Za dużo japę otwierasz.

piątek, 23 listopada 2012

a to co nieistotne zostaw za drzwiami

„Tak jak pisał ten skurwysyn, nigdy nie będę umiał pisać. Wszystkie te słowa, z którymi się zmagam i nigdy nie udaje mi się ich pokonać, do niego przychodziły ochoczo, merdając ogonami jak łaszące się szczenięta, i tworzyły zdania doskonałe, dokładnie takie, jakich chciał.”


Dzisiaj walczę ze słowami, o tak. Do rana planuję przewalczyć jeszcze dwie książki wydębione z regału w mieszkaniu przy Słowiańskiej. Obiecałam sobie i nie tylko, że jutro będę już gotowa na podbój umysłów. Na spotkanie z Januszem Korwinem może też, choć do tego potrzeba by raczej armaty.

 Z czystej ciekawości chadzam na wykłady prowadzone przez ludzi ze znaną twarzą. Chamski w tefauenie Jarek K. (swoją drogą trzeci najlepszy Jarek w moim życiu), na żywo upocony i z pryszczem na czole pozostawił po sobie dobre wrażenie rozgadanego-choć-wcale-nie-cwaniaka, wspomnienie bobasa na tapecie ajfona, autograf na ścianie i spóźniony o tydzień prawie porno sen, za który powinnam mu może podziękować. Co może zostawić JKM? Guza po cegle, którą będą chcieli obrzucać jego a trafią mnie?


W niedzielę drugi najlepszy Jarek w moim życiu zabrał mnie do kina. Jakie to jest przyjemne, być gdzieś zaproszonym. Założyć sukienkę i uśmiech. Obejrzeć dobry film, choć nie porywający. Za to z zaskakującym soundtrackiem, jeśli kto lubi Moderat i inne elektrony z głośnika. Otworzyć z syknięciem pierwszą w małej sali puszkę piwa, by po chwili usłyszeć zza pleców kolejne psssyt. I choć nie wyobrażam sobie siebie w sytuacji z 'Laurence Anyways', to wiem, że nie zachowałabym się jak główna bohaterka kobieca, Fred Belair. I wymagałbym za to złotego Oskara, Złotego Globu albo co najmniej Złotej Szczotki Do Kibla na pamiątkę wysiłku. Po innych wysiłkach mam tylko ciepłą bluzę, kilka zdjęć. I dużo braków. Całe szczęście na imię nie mam Fred.



Chciałam coś jeszcze, ale... Limit słów został wyczerpany. Nie mam daru pisania długo, choć do powiedzenia wciąż oceany. Nie walczę na słowa. Nikt nie wygrywa w bezdźwięcznych walkach.




Dlaczego przy pestce gołębie srają gęściej dokoła filarów?