środa, 12 grudnia 2012

wahadłowiec marki siku








Wyplątuję się z pościeli trawiąc zestaw sennych mar. Za chwile wypluje je pod strumień zimnej wody razem z niesmakiem z ust. Jak zawsze, pół marznąc a pół rozgrzana mam jeszcze ostatnie sekundy nietomności zanim wrzucę łeb pod szlaucha nad wanną. Kontempluję więc, jak rozgrzana skóra ubiła sobie kołdrę, jak śnieg cudownie pada za oknem (to akurat nie jak zawsze). Odliczam chwile do wyjazdu do domu, do spotkania z tatą i mamą. Z bratem i z kotem. Ze śniegiem z prawdziwego zdarzenia w ogrodzie.



Wszystko można wymyślić, tak napisałam parę dni temu. Uwierz, Jędrzeju, nie ma rzeczy, której nie można wymyślić. A sny to już lewel wyżej podświadomego wymyślania wszystkiego.
Wyobraź sobie, czytelniku, że śni ci się gwałt. Tak brutalny i podły, że nie możesz się obudzić. W końcu zrywasz się z płaczem i wiesz, że już nie zaśniesz. Parę dni później odważnie sprawdzasz w senniku cóż to znaczy. Że będę szczęśliwa? A idź pan w chuj, to też trzeba być bezczelnym żeby coś takiego wymyślić i w Internetach wywiesić.


Inaczej: ścieżka na kampus prowadzi po łuku. Wszyscy wiedzą lepiej i idą na szagę, po prostości. Oczywiście, można było pomyśleć wcześniej i wyznaczyć dróżkę inaczej. Oczywiście, w innych krajach już na to wpadli i wysiewają trawę na całym terenie, by potem po wydeptanych śladach sprawić ludziom wygodną i sprawną ścieżkę. Można było? Można. Bo wszystko można.


Chińczycy umieją wymyślić tańszą wersję wszystkiego. Amerykanie badania na każdy najbardziej absurdalny temat. Edison.. No dobra, Edison ukradł pomysł i opatentował, ale nieznany nikomu bliżej facet wymyślił to kiedyś i działa do dziś. Nobel wymyślił i ustanowił swoją nagrodę, a mój brat menu na jego galę. Bo można. Jeśli chcesz.




Myślenie jest jedną z tych niewielu czynności, którymi zajmuje się każdy. Nawet ci najtępsi (Word poprawił słowo na najtęższych, ok.). Nawet żul na kacu myśli o czymś, pewnie wymyśla sobie trasę z najmniejszą liczbą przesiadek i najdłuższym grzaniem siedzenia w ciepłym autobusie. Bo może.  Inżynierowie designerzy Boeinga wymyślili sobie Dreamlinera. Wcześniej pan Boeing wymyślił sobie, że będzie robił takie cholernie duże cacka z metalu żeby jeszcze latały, a co. Myśli są nieograniczone. 

Zaskakuje mnie każdy sen i każda myśl, choć wiem, że były tylko kwestią czasu. Nie wierzysz? Wymyśl sobie teraz owcę z futrem z trawy w kolorze letniego nieba. Wymyśl sobie Stalina z wielkim drewnianym dildem w ręce bijącego  nieszczęśliwie zakochane matki-gimbusiary w potylicę. Czego potrzebujesz to trochę wyobraźni, nawet jeśli nie wiesz jak wyglądał Stalin. Albo owce.




Obserwuję osoby, które narodowość określą kiedyś jako facebook. Rozwój cywilizacyjny równa się degrengolada. Tak jak w przypadku wyborów, tak w przypadku dostępu do Internetu powinno się przechodzić przez krótki teścik, maksimum  trzech pytań z elementarnej wiedzy o życiu, świecie, polityce. Jak ktoś kiedyś to wymyśli to będę dozgonnie wdzięczna i oddam rękę królewny ukrytą pewnie w serduszku tatusia. Tak jak byłabym wdzięczna za prywatny wahadłowiec marki siku.





Wtedy, jak powiedział Bronisław Wildstein: osiągniemy kurestwo harmonii.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

i got 99 problems and the bitch is one


Sen pierwszy
Jest styczeń, minus piętnaście. Zimny poranek, choć słońce świeci tak mocno jak potrafi tylko zimą. Na balkonie wysokiego piętra my, owinięci kocem nadzy i wilgotni. Palimy jedynego papierosa na pół. Dym miesza się z ciałami parującymi oddechem. Eddie Vedder śpiewa, że 'there's a big hard sun'. Potem już zawsze kojarzyć mi się będzie to z tobą. Patrzenie w słońce i Eddie.


Sen drugi
Pierwsze skrzypce, mikre ćwiartki wypożyczone ze szkoły. Mam je w domu, ekscytacja sięga orgazmu sześciolatki. Wyjmuję drżącymi łapkami smyczek i instrument, pachnie tak fascynująco, jak las w pudełku. Wtedy jeszcze z prostym kręgosłupem delikatnie przytulam las brodą, przykładam smyczek do strun i... JEBS, struna pękła. Do dziś przebiega mi po plecach dreszcz za każdym razem, gdy własne skrzypce wlepiam w szyję.


Literatura wymazuje wspomnienie o kobiecie, mówił Henry Miller. Czytaj więc dużo, choć pożyczone książki oddajesz niedotknięte. Czytaj mnie, czytaj oczy, czytaj ludzi. Na mojej twarzy nie widać nic, tak mówią. Oprócz makijażu, dodaję. I otwieram kolejną książkę.




Niektórzy uważają, że skoro nie gram już to powinnam sprzedać skrzypce. Wyobrażasz sobie sprzedać kogoś, kto całuje cię czule w to najcudowniejsze miejsce, gdzie szczęka spotyka się z szyją? Mógłbyś oddać komuś przyjaciela, który pasuje do obojczyka lepiej niż męskie zwilżone językiem wargi, za pieniądze? Nawet malinki zostawia podobne.






- Ty, powiedz mi, bo się znasz: jak mi schną usta strasznie to za mało wody pije czy co?
- Za dużo japę otwierasz.

piątek, 23 listopada 2012

a to co nieistotne zostaw za drzwiami

„Tak jak pisał ten skurwysyn, nigdy nie będę umiał pisać. Wszystkie te słowa, z którymi się zmagam i nigdy nie udaje mi się ich pokonać, do niego przychodziły ochoczo, merdając ogonami jak łaszące się szczenięta, i tworzyły zdania doskonałe, dokładnie takie, jakich chciał.”


Dzisiaj walczę ze słowami, o tak. Do rana planuję przewalczyć jeszcze dwie książki wydębione z regału w mieszkaniu przy Słowiańskiej. Obiecałam sobie i nie tylko, że jutro będę już gotowa na podbój umysłów. Na spotkanie z Januszem Korwinem może też, choć do tego potrzeba by raczej armaty.

 Z czystej ciekawości chadzam na wykłady prowadzone przez ludzi ze znaną twarzą. Chamski w tefauenie Jarek K. (swoją drogą trzeci najlepszy Jarek w moim życiu), na żywo upocony i z pryszczem na czole pozostawił po sobie dobre wrażenie rozgadanego-choć-wcale-nie-cwaniaka, wspomnienie bobasa na tapecie ajfona, autograf na ścianie i spóźniony o tydzień prawie porno sen, za który powinnam mu może podziękować. Co może zostawić JKM? Guza po cegle, którą będą chcieli obrzucać jego a trafią mnie?


W niedzielę drugi najlepszy Jarek w moim życiu zabrał mnie do kina. Jakie to jest przyjemne, być gdzieś zaproszonym. Założyć sukienkę i uśmiech. Obejrzeć dobry film, choć nie porywający. Za to z zaskakującym soundtrackiem, jeśli kto lubi Moderat i inne elektrony z głośnika. Otworzyć z syknięciem pierwszą w małej sali puszkę piwa, by po chwili usłyszeć zza pleców kolejne psssyt. I choć nie wyobrażam sobie siebie w sytuacji z 'Laurence Anyways', to wiem, że nie zachowałabym się jak główna bohaterka kobieca, Fred Belair. I wymagałbym za to złotego Oskara, Złotego Globu albo co najmniej Złotej Szczotki Do Kibla na pamiątkę wysiłku. Po innych wysiłkach mam tylko ciepłą bluzę, kilka zdjęć. I dużo braków. Całe szczęście na imię nie mam Fred.



Chciałam coś jeszcze, ale... Limit słów został wyczerpany. Nie mam daru pisania długo, choć do powiedzenia wciąż oceany. Nie walczę na słowa. Nikt nie wygrywa w bezdźwięcznych walkach.




Dlaczego przy pestce gołębie srają gęściej dokoła filarów?

poniedziałek, 19 listopada 2012

It's just like a cigarette, it's something that I do, once in a while but between me and you

„A on dotyka dość delikatnie mojego karku i mówi ‘cały czas myślę o nim’. A ja cały czas myślę, czy zrobi mi dobrze i będę mogła milczeć, czy nic nie poczuję i powiem, że kocham.”


Najbardziej lubię, gdy ludzie się nienawidzą. Sytuacja jasna i klarowna. Gorzej, jeśli się lubią. Bo tego sobie wprost nie powiedzą; zmora pokolenia. Zbyt dużo myśli, zbyt mało słów, choć wszyscy czytamy książki. Ja czytam. Potem cytuję jak wyżej i myślę sobie, że z wrażliwości pozostały mi już tylko małe kotki. I kilku przystojnych mężczyzn na ekranie. I redtube.


Co by było gdybyśmy wszyscy mówili prawdę? Czasem boję się mówienia bardziej niż słuchania. Tak jak wtedy, kiedy mówiłam Tacie, że rezygnuję z filologii. Ale Chudy nie był zły, nie był nawet zawiedziony. Powiedział, że rozumie. Za to ja nie rozumiem: jak coś o czym marzyłam tak długo, mogło skończyć się tak prędko i dramatycznie? Nie rozumiem też skąd wezmę sobie kiedyś mężczyznę, którego będę kochała jak tatę.



Z drugiej strony: wiesz ile razy słyszałam już, że nie chcesz być jak taki jak on? Wiesz ilu mężczyzn mówiło mi to samo? Wiesz jak bardzo upodabniasz się do tego czym być nie chcesz?

A ja? Ja wiem czego chcę, nie wiem tylko jak to osiągnąć. Póki co odkładam wymarzone studia ponad studia wymuszone. Wierzę mocno w to, że jeśli udało mi się raz to droga się nie rozsypie, poczeka na mnie i poczeka do lepszego momentu. Aż będę silniejsza. Albo może trochę bardziej niezależna.
To będzie prawdopodobnie wtedy, kiedy zacznę wstawać rano i z kubkiem wrzącej białej kawy wejdę po schodach do pracowni na poddaszu, gdzie czekać na mnie będą igły, perły i kolej transsyberyjska.



Śmieszne, że my młodzi, odważni i cwani, robimy krok w tył, gdy tylko zaczniemy śmierdzieć miłością.

sobota, 27 października 2012

co powinnaś? mieć świadomość.

Wracasz do domu po 4 i bijesz szafkami i tłuczonym szkłem, podczas gdy ja obracam się z boku na bok od kilku godzin w obcym łóżku. Mruczę i mam ochotę krzyknąć 'GŁOŚNIEJ', ale głos spod poduszki obok szepcze 'cicho.'. Dobrze, będę cicho. Zasnę nad ranem, choć poprzedniej nocy walczyłam z charkotem spiczastego nosa na wyciągniętej spod mojej głowy mojej własnej poduszce.

Inny epizod: polska walcząca w osobie jednej, JA, przez tak rzadkie przecież łzy przeklinam w stronę obcego pana burzącego chybotliwy poranny spokój czarnej kawy w brzydkim kubku drugi raz w ciągu tygodnia. Sprawą, która przerasta dojrzałego ponoć właściciela biura nieruchomości. Może w czerwcu też wyprowadzę się zostawiając następnym półroczne długi do zapłacenia pod groźbą zostania z niczym. Tak czy siak zostałam, albo gaz i prąd albo pieniądze na parówki.

Czytam dużo, nawet gdy nie chcę. Nie znaczy, że rozumiem. Próbuję. Nic nowego, samej siebie do końca też nie rozpoznaję. 'Wiem, jesteś silna, ale świętością jest dotyk.'
Jak facet, który zaczął od nawijki gorszej niż dzisiejsze ciasto mógł napisać zdanie, które od paru lat trzyma mnie w ryzach sensu istnienia? Czasem mam ochotę strzelić sobie pięścią w twarz, choć panicznie boję się agresji. Dzisiaj tego nie zrobię, od alkoholu urósł mi krater wielkości Wezuwiusza na porytym bliznami jak powybuchowe Pompeje policzku.

Jeszcze inny epizod: o siódmej biegnę na przystanek buchając z ust parą rozgrzanego jeszcze pościelą ciała, by na drugim skrzyżowaniu wysiąść. Do autobusu w drugą stronę. A plany takie wielkie.


Wszystko tylko słowa.

czwartek, 18 października 2012


Kolejny wieczór siedzę sama w nowych brzydkich czterech ścianach. Kradziony Internet pozwoli mi wypluć wszystkie niechciane myśli, kim będę wtedy?

A kim jesteś teraz, co? Jesteś zgarbiona, jak zawsze kiedy się martwisz i nie musisz udawać dumnej. Albo durnej. Przygryzasz wargi, to też już znasz. Jesteś sama, to było w pierwszym zdaniu. Ale dlaczego? Bo jest czwartek, a to jedna z niewielu zasad, które sama sobie postawiłaś; nie wolno wychodzić w czwartek, bo nie dotrzesz nigdzie w piątek i cały misterny plan w pizdu. Jesteś sama, bo dziewczyny nie chcą cię ze sobą. Tego nie wiesz, ale o pomyłce też nie ma mowy. Spaliłaś dziś papierosa, choć nie palisz. Zjadłaś pierogi, choć nie były smaczne.


No właśnie. Dlaczego robimy to czego nie chcemy, co nam nie smakuje, nie pachnie, nie leży dobrze w dłoni? Bo jesteśmy ludźmi, ot co.
Dlatego kładę się spać umierająca przed dwudziestą trzecią a na budzik o szóstej reaguję, jakbym dopiero położyła pysk na poduszce. Dlatego jak zmywam urodę wieczorem pokazują się fioletowe obręcze pod oczami przypominając, że to co siedzi w środku wylewa się na zewnątrz i nie tylko przez symbole na monitorze. Dlatego co tydzień kupuję świeże gazety i próbuję zrozumieć co mądrzy ludzie w nich piszą, choć efekt bywa różny. Dlatego, gdy tylko odpalę Ognistego Lisa wkraczam w niekończący się korowód muzyki sączącej się powoli żyłami, lub całkiem szybko zawracającej arterią by wedrzeć się siłą do mózgu i pozostać tam na dwa cztery, cztery osiem lub siedem dwa. Albo na zawsze.

Kim będę, gdy skończę robić to co robię? Nie wiem czy skończę, a kiedyś chciałam. Dlatego właśnie czwartkowa noc nie wita mnie zapachem stłoczonych w akademiku ludzi, dlatego zaraz pójdę do łóżka z gramatyką. Może na zachętę otworzę butelkę wina leżącą w lodówce i czekającą na rozmówcę. A trzeźwość uderzy mi do głowy i znów nie będę wiedzieć nic. Nawet o gramatyce.


Moje cztery ściany, jak w głowie, przestrzeń ograniczona realiami. Nie burzę nic, powoli przyzwyczajam się do myśli, że spokoju nie ma. Jest dym z kadziła, który uspokaja. Migoczące światełka mikroświeczek walczą z pomarańczowym gwałtem lampy zza okna.

W tym wszystkim ja, metr sześćdziesiąt w szpilkach i kapeluszu, dym wchodzi w kołnierz białej koszuli, czemu tak lubię białe koszule? Czemu biała kartka otwiera mi oczy, których białka wcale nie są już takie białe? Białe były dziś chmury, chciałam pójść choćby na rzęsach na pola Radojewa, położyć się na zimnej przecież glebie i krzyczeć do słońca, że pięknie pali, pytać czy jest szczęśliwe i czy zdradzi mi kiedyś swoje sekrety. W zamian dostałabym przeziębienie, rozbielone spojrzenie jak z plaży i… I byłabym szczęśliwa. Nie zrobiłam tego. Dlatego teraz siedzę przed popękaną obudową laptopa, którego nie zamieniłabym na złotego mercedesa i w myślach karcę się ‘głupia idiotko, zrób coś z tym’.  Tylko,  że siedzę sama. W czterech ścianach. Znów. Chyba dobrze mi z tym dziś.


czwartek, 27 września 2012

Wbrew pozorom, kiedy wezmę się za to na poważnie, to okazuje się, że spełnianie marzeń jest nie dla mnie. Daleko bardziej podoba mi się samo stawianie celów, wymyślanie drogi, niż nawet jej przebywanie. Dochodzę do wniosku, że chciałabym mieć prostsze marzenia.
Tymczasem wyprowadzę się znów z domu zostawiając w nim samotną mamę. Lęk o jej zdrowie nie pozwala mi wcale żyć beztrosko, jak się należy swobodnej studencinie. Chciałabym, by się wyprowadziła do taty. Choćby na koniec świata, niech ktoś ma na nią oko.
Chyba właśnie to po niej odziedziczyłam. Wychowała czwórkę dzieci nie przywiązując dużej wagi do niczego poza nami. Szczęście, że póki co wszyscy jesteśmy dość ułożonymi ludźmi, śmiem twierdzić nawet, że zupełnie nieprzeciętnymi, jak się okazuje.


Niegdyś nie znosiłam świąt, powtarzając co jakiś czas jak mantrę, że 'czas pobawić się w małpy; nic nie wiem, nic nie słyszę, nic nie widzę'. Dopiero bardzo niedawno zrozumiałam jakie to przyjemne po prostu z nimi być. A okazji mam niewiele, nie zawsze choćby jedną do roku. Godzę się z tym, nie płaczę. Jako dziecko wyjazdowych rodziców nie mylę dbania o nas spoza granic kraju z czasowym sieroctwem. W ogóle rzadko płaczę.

I jestem z tego dumna. Wielki błąd, mieć dumę. Wielki błąd, wzruszać się i nie pokazywać. Wielki błąd, wyuczona wstrzemięźliwość czy spokój po tacie?




sobota, 18 sierpnia 2012

i once had a boy

Znaleźć w starym portfelu zdjęcie byłego chłopaka w dzień jego urodzin, to się nazywa zbieg okoliczności, łut szczęścia. Szczęśliwą jest kobieta oszukana i zdradzona, której męski mężczyzna nie potrafi nawet powiedzieć 'cześć' na ulicy. Czasami cieszę się jednak, że to nie mnie pobił, a 'tę następną', że uwolniłam się z piekiełka, inaczej miałabym teraz brata w więzieniu.


Obserwowałeś kiedyś w nocy punkt, w którym łączą się światła auta nadjeżdżającego z przeciwka z twoimi? Godziny fantastycznych doznań w ciemnościach, uwielbiam obserwować jasność. Jest coś pięknego w gwiazdach na czarnym aksamitnym niebie, a nie w samej nocy. To lampy uliczne wydłużają w nocy twój własny cień, przyprawiając o palpitacje, nie sama noc. To gwiazdy płoną, gdy wpatruję się w skrawek nieba nad domem. Chyba tylko dzięki nim pokochałam ten budynek, dzięki tej jaśniejącej układance. Znam położenie każdej iskrzącej kropki, gdybym mogła nie przerywałabym sobie obserwacji oddechem. 

sobota, 21 lipca 2012

Będąc małą dziewczynka nienawidziłam pieniędzy z całych sił, choć wcale nie rozumiałam czym są. Wiedziałam, że blokują. Zostało mi to do dziś, z tą różnicą, że teraz już rozumiem abstrakcyjne pojęcie pieniądza i wszystko co się z nim wiąże. Jeśli mogę o czymś powiedzieć, że tego nienawidzę, to z czystym sercem ogłaszam, że są to pieniądze. Od wielu lat po cichu marzę o powrocie handlu wymiennego, który ułatwiłby życie nie tylko moje, ale i wielu osób będących w znacznie gorszej sytuacji finansowej.
Zero na koncie wcale mnie nie boli, bo mam gdzie spać, mam co jeść, mam rozwalony komputer i słabe łącze. Boli mnie, że nie mogę robić tego co mnie rajcuje, mogę tylko projektować, szkicować, a potem radośnie zamykać te szkice w szufladzie czy na dysku E, czekając na cud. Gdybym tylko mogła, otworzyłabym działającą już w głowie w pełni zautomatyzowaną jednoosobową linię produkcyjną...


Co się z tym wiąże? Wiele osób pyta mnie, dlaczego nie sprzedaję zalegających w pudłach i kartonach efektów swojej pracy. Powodów jest kilka, pierwszy i zarazem najistotniejszy opiera się na teorii, że kiedy tylko można, człowiek chciałby dostać coś za darmo, a Polakowi najlepiej jeszcze dopłacić. Żadna z agresywnych panienek, pytających 'dlaczego tak drogo', 'czy to już z przesyłką?' nie wpadła na to, że ja też PŁACĘ za materiały, sprzęt, którym pracuję oraz spędzam niezliczone godziny i wylewam morze krwi z pokaleczonych palców, by wcielić swoje pomysły w życie. Wniosek: pomysł nie ma wartości.



Sadly, wciąż wymyślam nowe szkice. Projekcja szerokiego spektrum wynalazków gdzieś w okolicach za czołem sprawia wrażenie, jakby miała nigdy się nie skończyć. Wciąż się z tego cieszę. Niech żyją pieniądze.

środa, 18 lipca 2012

między nami jakieś miliony słońc

Wieloletnim doświadczeniem zabraniałam sobie chcenia czegokolwiek, o ile miało to wartość inną niż niewielką materialną, przez długi czas. Filozofią mego mądrego brata, której nauczyłam się bardzo szybko jest: 'asekuruj się'. Zabranianie chcenia mieści się w tym idealnie, nie pozwalając spragnionemu umysłowi szukania uciech tam, gdzie może stać się krzywda.


Długie godziny w ciszy między roślinami, sama ze sobą, okutana w szmaty jak w burkę, chroniąc chorą skórę przed wszelkim słońcem, mam czas. Mam czas myśleć, wnioskować, międlić, trawić. Powolutku, małymi kroczkami próbuję przekonać sama siebie, że pragnienie nie jest złe. Brak wody jest zły, ale nie pragnienie. Póki co, bardziej słowa w internecie, niż prawdziwa myśl.


Słuchając w nocy bijącego w werandę deszczu czytam wszystko, co znajdę w zasięgu rąk. Aktualnie seria wszystkich przygód Doktora Dolittle'a, pokolorowana przez Zuzannę lat 5 około. Miałam gust, nie zmieniłabym doboru barw nawet teraz! Mogłabym sprzedać pożółkłe kartki książek jako wczesne szkice projektów Valentino, brakuje tylko trochę czerwieni. Mamonę na pewno zrobiłabym na tym lepszą, niż na murzyńskim zapierdolu w Żelimusze.


Nie mam oczywiście nic przeciwko otrzeźwiającemu zapierdolowi. Ten zawsze w cenie, zmęczenie fizyczne dominuje ciało stwarzając umysłowi pewne granice; dokąd może się zapuścić, chociażby we śnie. A te ostatnio nie są dla mnie łaskawe. Podświadomość płata mi figle wyciągając na wierzch wszystkie żałosne resztki wspomnień, domysłów czy marzeń, którym dałabym wiele, by znikły nie męcząc biednego spragnionego umysłu jeszcze raz. A jeśli muszą, to niech nie ocknę się pośrodku ruiny.

czwartek, 21 czerwca 2012

remain nameless


Wszystko co chciałabym studiować, jest absolutnie poza zasięgiem moich możliwości umysłowych, choć czasem wydaje mi się, że wyewoluowałam własny horyzont zdarzeń pomiędzy kośćmi twarzoczaszki a potylicą. Prędkość ucieczki przekracza prędkość światła; ucieczka od własnych myśli nie ma prawa bytu w logice. Po chwili namysłu dodaję: po co uciekać od własnych myśli, skoro tylko do nich mogę uciec? Tylko we własnej głowie chronię się przed światem.

‘Normalna to rzecz, kiedy w dzień i w nocy nie chcesz już spać’. Ale ja chcę spać. Na przykład dzisiejszej nocy był nów, a ja jestem wilkołakiem, i nie mogłam. Ostatnimi czasy, kiedy już uda mi się zasnąć, choć nie są to godziny pożądane, to śnią mi się niemowlęta, dzieci, dużo znajomych z dawnych lat. Nawet pieprzony Daniel Radcliffe mi się dzisiaj śnił, ale to w dzień, z pewnością była to kara od mózgu za spanie kiedy jest jasno, nie wolno. Według senników niemowlęta oznaczają coś dobrego, ale według senników także gwałt oznacza coś przyjemnego co ma się wydarzyć w przyszłości, więc nie powinnam nawet z ciekawości tego sprawdzać. Jednocześnie obiecuję sobie, że powieszę łapacz snów nad łóżkiem w przyszłym mieszkaniu, taki jaki wisiał wiele lat w internacie i nad cudownym drewnianym łożem w domu, pozwalając mi spać spokojnie. Sama nie wiem, czy wierzę w jego moc czy wmawiam ją sobie i tym samym czuję się lepiej pod własną kołdrą.


Wypadałoby podsumować miniony akademicki rok, który minął trochę za szybko, choć na brak wrażeń nie narzekam. Przekonałam się po raz kolejny, że minimalnym nakładem pracy w niektórych sferach mogę osiągnąć założony wynik, i to mi się nie podoba, dlatego wcale nie będę nic podsumowywać pisemnie, jakbym była wiejską nauczycielką, o nie.

Jedyną rzecz, za którą będę tęsknić związaną z aktualnym jeszcze miejscem zamieszkania, przedstawiam poniżej. Więcej takich sąsiadów mieć nie będę z pewnością.









EDIT: Zmądrzałam w ciągu tego roku.