sobota, 21 lipca 2012

Będąc małą dziewczynka nienawidziłam pieniędzy z całych sił, choć wcale nie rozumiałam czym są. Wiedziałam, że blokują. Zostało mi to do dziś, z tą różnicą, że teraz już rozumiem abstrakcyjne pojęcie pieniądza i wszystko co się z nim wiąże. Jeśli mogę o czymś powiedzieć, że tego nienawidzę, to z czystym sercem ogłaszam, że są to pieniądze. Od wielu lat po cichu marzę o powrocie handlu wymiennego, który ułatwiłby życie nie tylko moje, ale i wielu osób będących w znacznie gorszej sytuacji finansowej.
Zero na koncie wcale mnie nie boli, bo mam gdzie spać, mam co jeść, mam rozwalony komputer i słabe łącze. Boli mnie, że nie mogę robić tego co mnie rajcuje, mogę tylko projektować, szkicować, a potem radośnie zamykać te szkice w szufladzie czy na dysku E, czekając na cud. Gdybym tylko mogła, otworzyłabym działającą już w głowie w pełni zautomatyzowaną jednoosobową linię produkcyjną...


Co się z tym wiąże? Wiele osób pyta mnie, dlaczego nie sprzedaję zalegających w pudłach i kartonach efektów swojej pracy. Powodów jest kilka, pierwszy i zarazem najistotniejszy opiera się na teorii, że kiedy tylko można, człowiek chciałby dostać coś za darmo, a Polakowi najlepiej jeszcze dopłacić. Żadna z agresywnych panienek, pytających 'dlaczego tak drogo', 'czy to już z przesyłką?' nie wpadła na to, że ja też PŁACĘ za materiały, sprzęt, którym pracuję oraz spędzam niezliczone godziny i wylewam morze krwi z pokaleczonych palców, by wcielić swoje pomysły w życie. Wniosek: pomysł nie ma wartości.



Sadly, wciąż wymyślam nowe szkice. Projekcja szerokiego spektrum wynalazków gdzieś w okolicach za czołem sprawia wrażenie, jakby miała nigdy się nie skończyć. Wciąż się z tego cieszę. Niech żyją pieniądze.

środa, 18 lipca 2012

między nami jakieś miliony słońc

Wieloletnim doświadczeniem zabraniałam sobie chcenia czegokolwiek, o ile miało to wartość inną niż niewielką materialną, przez długi czas. Filozofią mego mądrego brata, której nauczyłam się bardzo szybko jest: 'asekuruj się'. Zabranianie chcenia mieści się w tym idealnie, nie pozwalając spragnionemu umysłowi szukania uciech tam, gdzie może stać się krzywda.


Długie godziny w ciszy między roślinami, sama ze sobą, okutana w szmaty jak w burkę, chroniąc chorą skórę przed wszelkim słońcem, mam czas. Mam czas myśleć, wnioskować, międlić, trawić. Powolutku, małymi kroczkami próbuję przekonać sama siebie, że pragnienie nie jest złe. Brak wody jest zły, ale nie pragnienie. Póki co, bardziej słowa w internecie, niż prawdziwa myśl.


Słuchając w nocy bijącego w werandę deszczu czytam wszystko, co znajdę w zasięgu rąk. Aktualnie seria wszystkich przygód Doktora Dolittle'a, pokolorowana przez Zuzannę lat 5 około. Miałam gust, nie zmieniłabym doboru barw nawet teraz! Mogłabym sprzedać pożółkłe kartki książek jako wczesne szkice projektów Valentino, brakuje tylko trochę czerwieni. Mamonę na pewno zrobiłabym na tym lepszą, niż na murzyńskim zapierdolu w Żelimusze.


Nie mam oczywiście nic przeciwko otrzeźwiającemu zapierdolowi. Ten zawsze w cenie, zmęczenie fizyczne dominuje ciało stwarzając umysłowi pewne granice; dokąd może się zapuścić, chociażby we śnie. A te ostatnio nie są dla mnie łaskawe. Podświadomość płata mi figle wyciągając na wierzch wszystkie żałosne resztki wspomnień, domysłów czy marzeń, którym dałabym wiele, by znikły nie męcząc biednego spragnionego umysłu jeszcze raz. A jeśli muszą, to niech nie ocknę się pośrodku ruiny.

czwartek, 21 czerwca 2012

remain nameless


Wszystko co chciałabym studiować, jest absolutnie poza zasięgiem moich możliwości umysłowych, choć czasem wydaje mi się, że wyewoluowałam własny horyzont zdarzeń pomiędzy kośćmi twarzoczaszki a potylicą. Prędkość ucieczki przekracza prędkość światła; ucieczka od własnych myśli nie ma prawa bytu w logice. Po chwili namysłu dodaję: po co uciekać od własnych myśli, skoro tylko do nich mogę uciec? Tylko we własnej głowie chronię się przed światem.

‘Normalna to rzecz, kiedy w dzień i w nocy nie chcesz już spać’. Ale ja chcę spać. Na przykład dzisiejszej nocy był nów, a ja jestem wilkołakiem, i nie mogłam. Ostatnimi czasy, kiedy już uda mi się zasnąć, choć nie są to godziny pożądane, to śnią mi się niemowlęta, dzieci, dużo znajomych z dawnych lat. Nawet pieprzony Daniel Radcliffe mi się dzisiaj śnił, ale to w dzień, z pewnością była to kara od mózgu za spanie kiedy jest jasno, nie wolno. Według senników niemowlęta oznaczają coś dobrego, ale według senników także gwałt oznacza coś przyjemnego co ma się wydarzyć w przyszłości, więc nie powinnam nawet z ciekawości tego sprawdzać. Jednocześnie obiecuję sobie, że powieszę łapacz snów nad łóżkiem w przyszłym mieszkaniu, taki jaki wisiał wiele lat w internacie i nad cudownym drewnianym łożem w domu, pozwalając mi spać spokojnie. Sama nie wiem, czy wierzę w jego moc czy wmawiam ją sobie i tym samym czuję się lepiej pod własną kołdrą.


Wypadałoby podsumować miniony akademicki rok, który minął trochę za szybko, choć na brak wrażeń nie narzekam. Przekonałam się po raz kolejny, że minimalnym nakładem pracy w niektórych sferach mogę osiągnąć założony wynik, i to mi się nie podoba, dlatego wcale nie będę nic podsumowywać pisemnie, jakbym była wiejską nauczycielką, o nie.

Jedyną rzecz, za którą będę tęsknić związaną z aktualnym jeszcze miejscem zamieszkania, przedstawiam poniżej. Więcej takich sąsiadów mieć nie będę z pewnością.









EDIT: Zmądrzałam w ciągu tego roku. 

środa, 13 czerwca 2012

każda myśl waży grubo ponad tonę

Ten moment, kiedy za oknem leje fantastycznie szumiący deszcz, wypełniający pokój zimnym powietrzem, ozonem i tym niesamowitym zapachem. A ja siedzę z kubkiem kakao w półcieniu, zamykam oczy i jak w Małym Księciu za zamkniętymi ustami szepczę do siebie: 'zapamiętam'.

Tyle chciałabym napisać, ale powoli zdaję sobie sprawę, że tego nie opublikuję. Myśli, które swobodnie przepływają po głowie i te, które przemaglowałam już w każdą stronę, nie potrafiąc skończyć tej farsy samej siebie z sobą.

Czekam na chwilę, gdy spokojnie usiądę bez wrażenia, że znów nawalam, bez wyrzutów sumienia tej solidnej i ogarniętej dziewczyny, którą w gruncie rzeczy potrafię być. Czekam na chwilę, gdy w internecie pojawi się informacja o spełnionym mikrym marzeniu, a ja pooddycham przez te kilka sekund lżejszym powietrzem. Czekam.


każda myśl waży grubo ponad tonę

poniedziałek, 4 czerwca 2012

nadawanie tytułów postom nie ma sensu.



Spędziłam pół piątku szukając w Internetach strony z internetową rejestracją do rekrutacji na studia. Jakieś lekkie cztery godziny, a podobno wszystko jest takie proste. (Albo upośledzenie wyraźnie daje o sobie znać.) Byłoby proste, jakby odnośniki na stronach przenosiły tam gdzie trzeba, a nie w kosmos, może gdybym pamiętała adres strony z zeszłego roku, to też przedsięwzięcie miałoby więcej szans na powodzenie. W końcu znalazłam, zapłaciłam za to, że wpisałam dane z zeszłego roku. System nawet wiedział, że nie potrzebuję drugiej legitymacji, łał. Pozostanę z tą ze skanowanym zdjęciem, na którym mam biały paproch na japie, najświetniej. Okazuje się też, że wbrew mniemaniu o wysokim poziomie własnej inteligencji staję się coraz głupsza, i chyba nie ma to nic wspólnego z tym że jaśnieją mi włosy. Tracę też duszę, bo rudzieją. Szkoda, że żołądka nie tracę, a w dodatku się rozciąga w każdym kierunku i przyprawia mnie o palpitację w sklepach z pysznościami. Jedno jest pewne, anoreksja mi nie grozi nigdy, jedzenie jest chyba najprzyjemniejszą z rzeczy jakie mi na tym świecie pozostały, oprócz muzyki.

Jak to jest, że jak nie potrzebuję to oglądam sobie pewne produkty a jak potrzebuję bardzo, to nie mogę ich znaleźć ani w sklepach ani w Internecie, choć żyję przekonaniem, że to nie tylko mój wymysł i że naprawdę istnieją? Mowa o fluorescencyjnym lakierze, ale nie takim w spreju, do felg, jakich są miliardy. Nie mam golfa dwójki, ani sejczento na sportowych laczach ze siedmioma spojlerami i nie chcę żeby świeciły się moje zajebiste alukołpaki. 


Wysłałam cefau do obwoźnej karuzeli. Jak mnie przyjmą, to się posikam w majty. (Pewnie przyjęliby już tydzień temu, więc na co liczysz Bieńkuńska?)



Zainspirowałam się. Dwie koszulki w zamian za naukę do sesji, zawsze.
I tak, robiłam zdjęcie jajkiem z czekolady.



Dlaczego zawsze, jak wyszoruję kibel do granic możliwości, tak że aż śmierdzi detergentami w łazience i można z niego jeść bez użycia rąk, to muszę siku?

wtorek, 29 maja 2012

.

Jaram się świeżą pościelą przezornie zmienioną rano, twardą od prasowania i pachnącą, którą mogę ukopać i wdychać kiedy zwijam się pod kołdrą zmęczona tak, że nie pamiętam o czym miałam myśleć, a w głowie nici. Jaram się zwykłą ciepłą bułką ze świeżym masłem posypaną solą, bo nic nie smakuje tak cudownie, kiedy głód przyklei żołądek do kręgosłupa. Jaram się kawą, której piję za dużo i za każdym razem ze zdziwieniem odkrywam, że im ciekawsza przy niej rozmowa tym szybciej stygnie i znika. Jaram się zawartością skrzynki na listy, jeśli tylko jest do mnie i nie przyszła z banku. Jaram się miękkością skóry, którą mimowolnie ugniatam czytając coś zafascynowana, zgarbiona jak quasimodo, z głową przechyloną w bok. Jaram się zapachem skrzypiec, których nie widziałam od tygodnia, czasem tak bardzo, że absurdalnie się wzruszam patrząc na ich idealny kształt i próbuję przytulić do twarzy zimne rezonansowe pudło i lepkie struny. Żadna inna materia nie wchłonęła tyle moich łez i żadnej nie darzyłam jeszcze tak bezgraniczną miłością. Czasem tylko chłód spodniej płyty pomagał rozpalonemu czołu wrócić do żywych i ćwiczyć dalej, aż popękały palce.
Spłonęłabym jak tajga latem, gdybym tylko mogła cię dotknąć, ale nie istniejesz.




chciałbym cię spotkać gdziekolwiek byle gdzie indziej




Poszłabym do zoo.

czwartek, 24 maja 2012

'Observe, don't just see, dr Watson'


Spieszyłam się wczoraj jak dziecko w łonie matki dwa tygodnie po terminie, żeby zdążyć na lektorat. Było gorąco tak jak tylko może być, i duszno. Niestety to, że się spieszyłam wcale nie znaczyło, że miałam klapki na oczach i nie widziałam tego czego widzieć nie chciałam. Otóż, mijała mnie dziewczyna, (na oko 25 lub wyżej) w transparentnej koszuli, z przodu wyglądała nawet zachęcająco, ale coś było nie tak. Tak jakby czegoś mi brakowało… Odwróciłam się, a tam KURWA MAĆ MAJTY POD KOSZULĄ i to by było na tyle. Ja przepraszam, ale mimo całego swojego bycia totalnym forever alone nie jestem aż taką desperatką. Jakbym przyszła w staniku na cały dzień zajęć, bo ‘myślałam, że tak będzie ładniej’, to byłoby spoko? OK, przepraszam, są plusy - chłopcy by się obślinili jak mopsy na moje F, zawsze to jakaś akcja w celu polepszenia jakości życia mężczyzn w kraju. (A przecież umierają młodziej, więc coś im się należy.)



Generalizując, to mam taką niesamowitą zdolność poboczną w sprawie nieopanowanego obserwowania ludzi, co wprost uwielbiam robić. Niestety, nie zawsze to co widzę, nawet te nieatrakcyjne artefakty, które są nawet lepsze, bo wymagają chwili namysłu, są inspirujące, a niektóre to w ogóle najchętniej wymazałabym z pamięci. I tak, staję sobie na przystanku w kolejny z takich środkowoafrykańskich dni, i podchodzi parka, pareczka, parunia ludzi. Już samo trzymanie się za ręce przy temperaturze powyżej 25 stopni wywołuje we mnie spazmy obrzydzenia, a co dopiero przytulanie się do kogokolwiek na dłużej niż milisekundę wymaganą przy powitaniach. ONI MOGĄ DŁUŻEJ. On trzyma ją na odległość ugiętych ramion za k a r k (romantyk z pierdla, czy co?), tak żeby niedajboże nie mogła się odwrócić w którąkolwiek stronę i patrzyła wciąż w jego hipnotyzujące oczy. Jaka przyjemność z patrzenia na coś z odległości dwóch środkowych palców? Jemu jednak najwyraźniej się podoba, wpatruje się w ten jej warzący się na czole i nosie pomarańczowy podkład. Podobają mu się jej spuchnięte od gorąca rozszerzone pory  nieidealnej cery. Pozwól że spojrzę z bliska jak spływa z ciebie tapeta, kochanie, daj mi spojrzeć na ciebie z odległości do której moje oczy i tak się nie dostosują, więc będę widział niewyraźnie. Będę cię trzymał kurczowo, jak dzieciak matkę w supermarkecie, żebyś mi nie uciekła, żebyś nie mogła się też poruszyć , a w ogóle to najlepiej odwróć się do mnie tyłem a ja się na tobie oprę całym ciężarem, więc raz raz mała, zaprzyj się o podłoże i trzymaj moje dumne spocone sto kilo. Jeszcze fajniej jeśli jesteśmy nie tylko w miejscu publicznym, ale np. na koncercie! Wtedy oblepię twoje ciało od tyłu swoim i będę wywijał biodrami, żeby wszyscy mogli zobaczyć jaki ze mnie Ricky Martin w za małych spodniach. Och, nie wszyscy spojrzeli? Pocałuję cię więc, NIE, nie pocałuję, wypompuje ci ślinę z policzków jak pompy Karchera, bo widzę że uzbierało ci się za dużo. Obliżę ci przy tym policzki, wnętrze nosa, tył powieki, odbyt, okrężnicę i ucho środkowe, bo wciąż może się okazać, że jeszcze ktoś tego nie zarejestrował i nie wie, że jesteś moja  i tylko moja, publiczna idiotko.


A za tydzień zrobię tak z inną, kochanie. 






PS. Włączył mi się POLAK - obejrzałam pogodę i dowiedziawszy się, że jutro t y l k o 20 stopni uznałam, że to stanowczo za mało.